Konferencja Episkopat Polski w końcu otworzyła furtkę dla chrztu dzieci poczętych metodą in vitro. Radość tysięcy rodziców jest jednak przedwczesna. Lista warunków, jakie postawili biskupi, jest długa, a niektóre z punktów są dla tych rodzin po prostu obraźliwe.
Koniec niepewności. Biskupi dają zielone światło na chrzest dzieci z in vitro
Po latach upokorzeń, zamykania drzwi przed nosem i traktowania jak katolików drugiej kategorii, tysiące rodziców w końcu doczekało się oficjalnego stanowiska kościoła rzymsko-katolickiego w Polsce. Zespół Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych ogłosił, że nie można odmówić chrztu dziecku tylko dlatego, że zostało poczęte metodą in vitro. To prawdziwy przełom dla tysięcy rodzin, które do tej pory zderzały się z murem w swoich parafiach.
U podstaw tej decyzji leży fundamentalna dla Kościoła zasada. Jak podkreślają biskupi,
każde dziecko poczęte w jakikolwiek sposób jest obdarowane godnością osobową i w całej pełni jest podmiotem prawa naturalnego oraz praw cywilnych i kościelnych
.
Mówiąc wprost: biskupi przyznali, że dziecko jest niewinne, a sposób jego poczęcia nie może być powodem do wykluczenia go ze wspólnoty Kościoła. Dlatego, jak czytamy w stanowisku,
jeśli spełnione zostają kanoniczne warunki chrztu, nikt nie może odmówić sakramentu chrztu dziecku
.
Canva
Czytaj także: Donald Tusk pęka z dumy. Pokazał nową wnuczkę. "Dla takich chwil warto żyć" [wideo]
Jest zgoda, ale Kościół stawia twarde warunki. Nie wszyscy będą zadowoleni
I tu właśnie zaczynają się schody. Zgoda Kościoła nie jest bowiem bezwarunkowa. Najważniejszy i jednocześnie najbardziej problematyczny warunek to istnienie
uzasadnionej nadziei, że dziecko będzie wychowane po katolicku; jeżeli jej zupełnie nie ma, chrzest należy odłożyć [...], wyjaśniając powód rodzicom
.
Na papierze brzmi to rozsądnie, ale w praktyce otwiera furtkę do subiektywnych ocen i dowolnej interpretacji.
Tylko co w praktyce oznacza "uzasadniona nadzieja"? I kto będzie sędzią w tej sprawie? Oczywiście, lokalny proboszcz. To przepis na dalszy chaos i upokorzenie dla wielu par, które będą musiały udowadniać swoją wiarę przed duchownym. Tym samym biskupi umywają ręce, przerzucając odpowiedzialność na poszczególnych księży i dając im potężne narzędzie do dalszego piętnowania rodzin, które zdecydowały się na in vitro.
"Ciężkie naruszenie porządku moralnego". Kościół wyciąga rękę i jednocześnie uderza
Najbardziej bolesny dla rodziców jest jednak głęboki paradoks zawarty w stanowisku Episkopatu. Z jednej strony Kościół otacza opieką dziecko, a z drugiej z całą mocą potępia metodę, dzięki której przyszło ono na świat. In vitro zostało bez ogródek nazwane "ciężkim naruszeniem porządku moralnego", którego "nie da się pogodzić z godnością osoby ludzkiej".
To komunikat, który jest jak nóż w serce dla par, które przeszły przez piekło leczenia niepłodności. Biskupi, potępiając metodę, jednocześnie potępiają ich drogę do szczęścia, sugerując, że ich dziecko nie jest owocem miłości, a wynikiem "procedury selekcji". Hierarchowie z detalami opisują, jak
embriony nadliczbowe są zamrażane, a embriony uznane za zbędne [...] są niszczone
porównując to do aborcji. To komunikat, który zamiast nieść pocieszenie, zadaje ból i stawia rodziców pod pręgierzem.
canva.com
Czerwona kartka dla osób LGBT+. Kto nie może zostać rodzicem chrzestnym?
Stanowisko w sprawie chrztu dzieci z in vitro stało się też dla Kościoła okazją do uporządkowania innych, niewygodnych dla niego kwestii. Dokument jasno precyzuje, że rodzicami chrzestnymi nie mogą zostać osoby, które zdaniem hierarchów mogłyby wywołać "zgorszenie". Na czarnej liście znaleźli się więc ludzie żyjący w związkach homoseksualnych oraz osoby transpłciowe, nawet po tranzycji płciowej. Wygląda na to, że Kościół boi się "zgorszenia" bardziej niż pustych ławek w kościołach.
To nie koniec. Biskupi podkreślają, że "w księdze chrztów jako rodzice dziecka nie mogą być wpisane dwie kobiety", a w przypadku nieznanego dawcy nasienia, rubryka "ojciec" ma pozostać pusta. Kościół kategorycznie sprzeciwia się też odkładaniu chrztu, aż dziecko samo określi swoją płeć, czy nadawaniu mu imienia niezgodnego z płcią genetyczną. W praktyce oznacza to, że Kościół, otwierając jedne drzwi, z hukiem zatrzasnął kilka innych, dając jasno do zrozumienia, że jego "otwartość" ma bardzo wąskie granice.
Krok do przodu czy pozorne miłosierdzie?
Decyzja Episkopatu to gorzka pigułka dla wielu wiernych. Z jednej strony daje nadzieję, ale z drugiej – utrwala podziały i stawia kolejne bariery. Czy to faktycznie gest otwarcia, czy tylko sprytna próba utrzymania kontroli nad wiernymi, którzy coraz częściej wybierają naukę zamiast dogmatów? Czas pokaże, ilu proboszczów faktycznie otworzy drzwi kościołów, a ilu wykorzysta nowe wytyczne do dalszego dzielenia parafian na lepszych i gorszych.