Podczas gdy inne aktorki marzą o czerwonym dywanie w Los Angeles, Anna-Maria Sieklucka, gwiazda światowego hitu "365 dni", miała Hollywood na wyciągnięcie ręki. I świadomie powiedziała "nie". Jej szczere wyznanie na temat sławy i kariery rzuca zupełnie nowe światło na kulisy bezwzględnego show-biznesu.
Drzwi do Hollywood stały otworem. Sieklucka zatrzasnęła je z hukiem
Rola Laury Biel w ekranizacji powieści Blanki Lipińskiej pt. "365 dni" katapultowała Annę-Marię Sieklucką na szczyty popularności. Film, choć krytykowany i nominowany do Złotej Maliny, stał się globalnym fenomenem, a przed polską aktorką otworzyły się drzwi do międzynarodowej kariery. Jak się jednak okazuje, ona sama nie miała najmniejszego zamiaru przez nie przechodzić. W głośnym wywiadzie dla podcastu "WojewódzkiKędzierski" przyznała, że świadomie zrezygnowała z pogoni za amerykańskim snem. W jej historii nie ma jednak mowy o porażce. Jak sama przyznaje, nigdy nawet nie wyciągnęła ręki w stronę Hollywood, bo zwyczajnie jej na tym nie zależało.
AKPA
"Nigdy nie chciałam być gwiazdą". Szokująca filozofia polskiej aktorki
W świecie, w którym sława jest walutą, postawa Siekluckiej może szokować. Aktorka bez ogródek przyznaje, że nigdy nie marzyła o byciu na świeczniku. Jej celem nie była globalna rozpoznawalność ani status celebrytki. W podcaście WojewódzkiKędzierski wyznała wprost, że rolę w "365 dni" potraktowała jako zawodową szansę, która okazała się biletem do piekła popularności – piekła, którego wcale nie pragnęła.
Od samego początku mówiłam, że nigdy nie chciałam być gwiazdą, nigdy nie chciałam być osobą rozpoznawalną. Casting do "365 dni" przyszedł w takim momencie mojego życia, który miał mi dać szansę. I to się wydarzyło, ale ja nigdy nie miałam ambicji, by stawać się osobą rozpoznawalną.
Uwięziona w erotycznej szufladce? Gorzka prawda o propozycjach
Szybko okazało się, że Hollywood miało dla niej jeden, bardzo konkretny i mało kreatywny plan: kolejne rozbierane role. Jak ujawniła Anna-Maria Sieklucka, niemal wszystkie oferty były kalką jej roli w "365 dni". Aktorka nie chciała zostać zaszufladkowana jako specjalistka od filmów erotycznych. Jej prawdziwą pasją od zawsze był teatr, a kolejne odważne role nie były szczytem jej artystycznych ambicji. Z goryczą zauważyła, że w bezwzględnym świecie show-biznesu kobiety za taki start płacą znacznie wyższą cenę.
Te propozycje po filmie "365 dni" były tożsame, cały czas te same. (...) Tutaj cały czas mówimy o patriarchalnym traktowaniu i stereotypach. To nie jest żal, żeby była jasność, ale my - kobiety - mamy naprawdę trochę inaczej w tym świecie, jeśli chodzi o role. Ponieważ jeśli już zaczynasz filmem erotycznym, to potem naprawdę droga odbicia się od tego, co zostało zapamiętane w mainstreamie, jest sinusoidalna.
Gdy Michele Morrone podbija świat, ona wybiera teatr. To jej przepis na sukces?
Postawa Siekluckiej stanowi wyraźny kontrast dla ścieżki, którą obrał jej ekranowy partner, Michele Morrone. Włoski aktor w pełni wykorzystał swoje pięć minut, stając się międzynarodową gwiazdą i rozkręcając swoją karierę na potęgę. Tymczasem kariera aktorska Anny-Marii Siekluckiej potoczyła się zupełnie inaczej. Zamiast czerwonych dywanów w Los Angeles, wybrała plany polskich seriali, takich jak "Komisarz Alex" czy "Pierwsza miłość", oraz deski teatru. Podczas gdy Morrone kolekcjonuje role i kontrakty reklamowe, Sieklucka wybrała artystyczną wolność na własnych zasadach. Pytanie, kto w tej grze ostatecznie wygrał, pozostaje otwarte.